02 września 2013

pierwszy dzwonek

gimbus anno dwa dwa jeden cztery
na tablecie czyta lidy
texting, sexing i mefedron
w cieniu rozłożonych pod sufitem
skrzydeł brzozowego krzyża

jestem ciekaw

to zakłada krótki lifespan

11 czerwca 2013

baba z ustami w wiszącą podkowę

co to jest, a co to ma być
dlaczegóż tak, a po co to
od pytań ciężkie siatki
niesie kobiecina

tylko że, sama pani wie
można tak, niemyśląc

ślepokazaniu księdza
zadość uczynić 

07 czerwca 2013

M.

Serce tak mocno mi bije, wyrywa z piersi do ciebie w długą. Bez smyczy i kagańca z wywieszonym językiem.

16 kwietnia 2013

nevermind asbright before breakfast

Jitka

Brzask w zimowym ogrodzie. Arcymroźna aura sprawiła, że wełniana odzież przytuliła się do mnie namiętnie. Rower zostawiłem ukryty w kosodrzewinie dwieście metrów na północ od bramy do posesji. Odziany modnie acz niewygodnie, z soplem u nosa zjawiłem się tu spełnić przysługę dla Jitki. Tej która leczyła skręconą kostkę wódką i octem w jednej z niższych dzielnic Brna. By dostarczyć wiadomość postanowiłem złożyć ją na kształt ważki i kolejno rzucić nad ogrodzeniem tak by sfrunęła swobodnie na krużganek domu państwa Belvedere. Ściągnąłem rękawiczki ze skóry białego jelenia i złożyłem papier japońską metodą zapoznaną u węgierskiego księgowego mojego ojca. Poznali się w Makao, gdzie każdy z nich stracił po małym palcu w niechybnie ustawionym barowym zakładzie. Dłonie zmarzły mi czerwieniejąc okrutnie. Dokonałem zamachu. Owad został rzucony. Ważka poszybowała koślawo, lecz dzięki szczęśliwemu podmuchowi wiatru wylądowała na zamierzonym miejscu tuż obok wysokiej, miedzianej popielnicy w kształcie żurawia. To mogła być czapla, nie rozróżniam dobrze tych gatunków w formie popielnic.

Gdy Vera Belvedere wyprowadzała godzinę później swojego złotego pudla Waszyngtona (zjeżdżałem wówczas z górki w stronę willi Tugenthatów mijając wróbla i psa), znalazła pod drzwiami papierowego owada. Dostrzegła, że kartka z której go wykonano jest zapisana. Rozwinęła skrzydła i przeczytała:

Tu Jitka, jestem cyklistką i palę opiumowe cygara, moi mili rodzice skręciłam kostkę, tym razem się zrosnę!

Z dala!


11 kwietnia 2013

Trzepie mnie od okna do ściany, przez pokój, graty i znowu.
W nocy jest pięknie. Śnieg spada powoli, wolniej niż mężczyzna w sen po orgazmie.

Pomarańczowa refleksja świateł latarni za oknem kołysze jak piórowe resory w tarpanie.

Stwardniałe napięcia pękają pod cyrkowych pocisków uciskiem. Do żywego.
Spierzchniętych ust skórowanie. Na szczękach ścisk listy trzydziestu ton hitów porażek.

Nie garbię się(chwilami), nie zabijam(innych), nie narzucam(woli).

Załóżmy, że chwilowo znalazłem się w grupie witamin B12.
Kobalamina, naturalny katalizator adrenaliny.
Kabel słuchawek na wejściu się boczy
Mono, stereo-mono
Ty chuju

05 kwietnia 2013

except

11/07/1995

Zapieczona jak śruba na kole ksywa. Rdzawa bruzda szczenięcego charakteru wyryta na drzwiach garażu kamieniem do ostrzenia noży, znalezionym w pobliżu zejścia do piwnicy na początku wakacji.

Boisko do kosza, nierówne klepisko podbite korzeniami topoli i brzózek. Zapluty deptak nieopodal hasioka, z obręczą ukręconą lewoskosem podobnie do pisklęcych główek zawieszoną na ślepej ścianie cegieł.

Bród powszedni z jałowej ziemi kamienistego podkładu nabity w bruzdy kolan po wsze czasy. Hałda kurzu spod opon wywrotki zamiast piaskownicy. Czteroosobowa huśtawka śmierci. Nieprzystrzyżony park kamienicznej nomenklatury okręcony nerkowym kagańcem fundamentów.


Podwórze.