16 kwietnia 2013

Jitka

Brzask w zimowym ogrodzie. Arcymroźna aura sprawiła, że wełniana odzież przytuliła się do mnie namiętnie. Rower zostawiłem ukryty w kosodrzewinie dwieście metrów na północ od bramy do posesji. Odziany modnie acz niewygodnie, z soplem u nosa zjawiłem się tu spełnić przysługę dla Jitki. Tej która leczyła skręconą kostkę wódką i octem w jednej z niższych dzielnic Brna. By dostarczyć wiadomość postanowiłem złożyć ją na kształt ważki i kolejno rzucić nad ogrodzeniem tak by sfrunęła swobodnie na krużganek domu państwa Belvedere. Ściągnąłem rękawiczki ze skóry białego jelenia i złożyłem papier japońską metodą zapoznaną u węgierskiego księgowego mojego ojca. Poznali się w Makao, gdzie każdy z nich stracił po małym palcu w niechybnie ustawionym barowym zakładzie. Dłonie zmarzły mi czerwieniejąc okrutnie. Dokonałem zamachu. Owad został rzucony. Ważka poszybowała koślawo, lecz dzięki szczęśliwemu podmuchowi wiatru wylądowała na zamierzonym miejscu tuż obok wysokiej, miedzianej popielnicy w kształcie żurawia. To mogła być czapla, nie rozróżniam dobrze tych gatunków w formie popielnic.

Gdy Vera Belvedere wyprowadzała godzinę później swojego złotego pudla Waszyngtona (zjeżdżałem wówczas z górki w stronę willi Tugenthatów mijając wróbla i psa), znalazła pod drzwiami papierowego owada. Dostrzegła, że kartka z której go wykonano jest zapisana. Rozwinęła skrzydła i przeczytała:

Tu Jitka, jestem cyklistką i palę opiumowe cygara, moi mili rodzice skręciłam kostkę, tym razem się zrosnę!

Z dala!


2 komentarze: