28 września 2011

kif

Okna. Okna w samolocie. Przeciągam przez zęby nić. Hamuję płytkim wzrokiem odbicie w lustrze, spluwam. Zakładam platynowe spinki do mankietów i dopiero mogę się odlać. Poranna toaleta. Okna w samolocie. Ślepa szwaczka na szczycie góry plecie monstrualny szalik kłamstw. Liczby, modele, statystyka, wytworzyły subtelny rodzaj matematycznej inteligencji. Nanizani na pręty liczydła, drewniane kule w maszynie losującej szczęście i pecha. Wkładam wypastowane buty, dopiero później do tostera kromki. Horacy mnie wkurwia z czego nie zamierzam się nigdy tłumaczyć. Zawołaj ojca, niech nastawi samowar. Przyniosę kif, tytoń i imbir. Po śniadaniu głaszczę swój portfel, jest z miękkiej skóry i pachnie moim pierwszym milionem na komunię. Okna w samolocie. Z nich nie widzę, że za ogonem niebo smużę.









22 września 2011

zapytaj kurzu

Słabo słyszę. W dzisiejszym śnie twoja matka opiera mokre policzki o moje chude ramię i milczy. Jest w niej dużo z ciebie, którą zapominam. Przez odbicie w lustrze toaletki patrzy mi w oczy tak, że robi mi się słono w gardle.

Jutro jadę do sąsiedniego miasta.

Słabo słyszę. Niedowidzę. Pamięć izoluję mocną szkotką.