Okna. Okna w samolocie. Przeciągam przez zęby nić. Hamuję płytkim wzrokiem odbicie w lustrze, spluwam. Zakładam platynowe spinki do mankietów i dopiero mogę się odlać. Poranna toaleta. Okna w samolocie. Ślepa szwaczka na szczycie góry plecie monstrualny szalik kłamstw. Liczby, modele, statystyka, wytworzyły subtelny rodzaj matematycznej inteligencji. Nanizani na pręty liczydła, drewniane kule w maszynie losującej szczęście i pecha. Wkładam wypastowane buty, dopiero później do tostera kromki. Horacy mnie wkurwia z czego nie zamierzam się nigdy tłumaczyć. Zawołaj ojca, niech nastawi samowar. Przyniosę kif, tytoń i imbir. Po śniadaniu głaszczę swój portfel, jest z miękkiej skóry i pachnie moim pierwszym milionem na komunię. Okna w samolocie. Z nich nie widzę, że za ogonem niebo smużę.
Przeczytałam właśnie Twojego bloga, słowa dławią bardzo mocno. Mam nadzieję, że będzie można Cię tutaj jeszcze spotkać?
OdpowiedzUsuńCiekawy blog :)
OdpowiedzUsuń